
eden open source
awatar : dana
teksty
ZĘBY
Flirtowaliśmy ze sobą od tygodnia. No i w końcu był seks. Było bardzo przyjemnie. W pewnym momencie jego oczy zjechały na moje zęby. Zobaczyłam mimowolny grymas niesmaku na jego twarzy, który jednak szybko z sympatii opanował.
Uśmiecham się do lustra. Sprawdzam wyczuwalną kompozycję mięśni, która nie odsłania zębów. Uśmiech pierwszy. Zapamiętuję.
Drugi. Zapamiętuję.
Trzeci. Zapamiętany.
Oddycham przez usta, tak jak w seksie. Sprawdzam. Lżejszy oddech. Zapamiętuję.
Średni. Zapamiętany.
Intensywny. Zapamiętany.
Ćwiczę. Pierwszy, trzeci, lżejszy, intensywny, drugi, średni, pierwszy, intensywny, drugi, trzeci...
W zębach spotyka się moje pochodzenie społeczno - ekonomiczne i biologiczne.
Zęby to moja genealogia osobnicza.
Mój ojciec zapisał się w moim życiu swoim układem kostnym. Poza tym w najlepszym przypadku był nieobecny. W najgorszym chętnie gruchotał, to co mimowolnie dał nam w spadku. Kształt stóp, skrzywione kolana, proporcje, genetyczną wadę zgryzu to wszystko mam od niego.
Moje zęby kurczą się, ścierają o siebie nawzajem. Dodatkowo nacisk sprawia, że dolne próchnieją a na górnych mam przebarwienia. Naprawienie tego jest wciąż zbyt kosztowne.
Chciałabym zdążyć przed końcem zębów.
Chciałabym wyrwać się. Nie umrzeć ze zgryzoty jak czarnokostni pradziadowie i udręczone prababki. Jak bezrobotny ojciec, chwytający się fizycznych prac na czarno. Jak pochmurnolica, matka, która od lat nie pracuje i głównie zajmuje się rodzeniem dzieci: sześć córek, trzech synów i ja, pierwsza z rodziny, której może uda się pójść na studia.
Zaciskam zęby, chciałabym zdążyć przed ich końcem.
KONSUMPCJA PREMIUM
Anna ma dużo pracy, samodzielnie wychowuje dziewięcioro mojego rodzeństwa. Na liście zakupów Anny widnieje:
„Gorgonzola, można zjeść z orzechami, świeżym figami i rukolą”.
Anna jest bezrobotna. I to jest cały dochód Anny.
„Biała herbata, kawa z Kenii, koniecznie z brązowym cukrem”.
Niegospodarność Anny, zawsze była dla mnie czymś niesmacznym. Dla Anny niesmacznym było, gdy opowiadałam komuś o moim ojcu, więc gdy była jeszcze moją pełnoprawną matką „Milcz!” krzyczała „w jakim świetle mnie stawiasz? Nie jestem żadną patologią”.
„Szpinak, limonki, cheddar”.
Niedawno byłam na obiedzie ze znajomymi. Zaczęliśmy rozmawiać o tym co jedliśmy w dzieciństwie. Jedna z osób, przez całą rozmowę milczała. Póżniej wyznała mi, że pamięta jedynie kanapki ze smażoną mortadelą i szkoda, że to nie były kanapki do szkoły. Do szkoły było nic.
„Mleko kokosowe, nasiona chia”.
I choć w moim rodzinnym domu jadło się szczęśliwie, to nie był szczęśliwy dom. Anna degustując drogie sery, karmiła mnie mantrą „Nie jestem żadną menelką”. A gdy wybrzydzałam „Nie jestem menelką, za mamusię” ściskała mięśnie nad moją żuchwą, „Nie jestem patologią, za tatusia” wpychała mi mantrę w usta.
A ona trawiła się, i rozpuszczała w trzewiach, transportując do krwioobiegu odżywczy wstyd i lęk.
„Jest z dziwnej rodziny, będą z nią problemy”. „Na takich jak oni lepiej uważać”.
Można mieć szczęśliwy dom rodzinny tak samo jak nieszczęśliwy, to nie musi świadczyć o mnie!
„Tak, wystarczy zakasać rękawy”. „Chcieć to móc”.
Chcę. Zaciskam pasa, zaciskam zęby. Staram się zapracować na deser z happy endem.
UPGRADE
I
Mogłam czytać, ale najpierw musiałam zamieść podłogi i zmyć naczynia. Mogłam czytać...ale trzeba było odebrać z przedszkola trójkę z dziewięciorga mojego rodzeństwa...
...mogłam czy..ale musiłam obrać ziemniaki … mogłam … oskrobać marchewki.... ...mogłam ... przewinąć Adasia…
W zapracowanym domu Anny, nauka była traktowana jak rozrywka. I choć rzeczywiście sprawiała mi ogromną przyjemność, wymagała też ode mnie olbrzymiego wysiłku i skupienia.
Czytam w nocy. Nie mam lampki nocnej, więc palę świeczki. „Spalisz chałupę” zdmuchuje je Anna.
Czytam w przedpokoju na podłodze. Ale „przesiadywanie po nocach” nie jest mile widziane.
Uciekam czytać na strych, który jest wspólny dla całej kamienicy i spóźniam się na robienie śniadania.
Komputer stał we wspólnej przestrzeni. Pisanie szkolnych prac po nocach stało się okazją do deficytowej w domu Anny prywatności: oglądania pornografii i spędzania czasu na social mediach. Myślę, że Anna mogła to podejrzewać. „Noc nie jest od przesiadywania, a tym bardziej od zużywania prądu” wpadała w furię.
Dlatego już po ciemku, śpiąc na materacu, pisałam całe akapity pracy, które jeszcze tętniły mi w głowie. Myśli rozlewały się po ciele ciepłymi pulsującymi strumieniami. Przenikały do krwioobiegu, nie dając mi spokoju. W półśnie kompulsywnie metabolizowałam ich nieprzetrawione jeszcze cząsteczki, które łapczywie wchłonęłam w siebie w trakcie twórczej pracy, masturbacji i eksploracji social mediów. Pisanie podczas przeglądania memów i erotycznych perygrynacji toczyło swoje życie zakulisowo, a ja zapadając coraz głębiej w sen zrywałam się jak owoc na równe nogi z wysokiego drzewa, roztrzaskiwałam o materac, uwalniając soki i pestki, zapuszczałam korzonki, łączyłam się ponownie z siecią.
W tamtych czasach ciekawość świata była we mnie wyjątkowo zachłanna, lubiłam spędzać godziny na Wikipedii czytając o religiach i subkulturach. Czasem też dziadek kupował mi książki, np. dwustronnicowe biografie wybranych okrutników świata, od starożytności do współczesności. Czytałam więc o seryjnych mordercach, średniowiecznych trucicielkach i starożytnych cesarzach. To wszystko dawało mi dziwną erudycję.
Po jednym z kolejnych referatów, które wygłosiłam w szkole, podeszła do mnie jedna laska z klasy. „No teraz jesteś fejmem" „czemu?" „nie udawaj, jaką ty masz wiedzę " . I nagle poczułam, że ludzie wierzą, że jestem zdolną oczytaną osobą. A ja zaczęłam wierzyć, że mogę kimś takim się stać. Być jak te dzieciaki ze szczęśliwych rodzin, które chodzą na płatny angielski do native spekerów, a wakacje spędzają na Akropolu ucząc się o mitologii od samego Zeusa.
II
W szóstej klasie postanowiłam, że chcę skończyć podstawówkę ze świadectwem z paskiem. Policzyłam dokładnie jaką muszę mieć średnią i starałam się tylko na te oceny. Wstawałam o piątej rano, odrabiałam wszystkie karty pracy, zamiast swoich ulubionych książek, czytałam lektury. Pod koniec roku, wyczytali moje nazwisko na apelu. Nagle znalazłam się w gronie osób, które miały świadectwo z paskiem przez całą podstawówkę.
Dzięki temu dostałam się do najlepszego gimnazjum w okolicy. Ale o ile w podstawówce pisałam wiersze i kochałam czytać, to na początku gimnazjum z polskiego miałam tróję. I ku swojemu zdziwieniu piątki i szóstki z przedmiotów ścisłych. Potem zaczęło się dojrzewanie, w domu zaczęło przybywać dzieci, a więc i roboty. Skończyłam gimnazjum bez poczucia, że jestem w czymś dobra.
W pierwszej klasie liceum dostałam się do etapu centralnego olimpiady filozoficznej. Byłam trzecią osobą w historii szkoły w takiej sytuacji . I pierwszą, która dokonała tego nie będąc w klasie maturalnej. Polonista postanowił zaprosić mnie na fakultet dla maturzystów. Omawiano tam „Proces” Kafki. Nauczyciel opisywał zachowanie Józefa K i zapytał dlaczego on jest taką postacią, co musiało się wydarzyć. Maturzyści odpowiadali, ale nauczyciel był cały czas nieusatysfakcjonowany. Zapytał w końcu i mnie. Odpowiedziałam, że nie czytałam tej książki, ale wydaje mi się, że Józef K., mimo iż tkwi w bachicznym cierpieniu, to jest postacią apollińską czyli jest statyczny i dlatego nie może ulec przemianie. Wszyscy popatrzyli na mnie z dużym uznaniem. Zrozumiałam wtedy, że to moje czytanie po nocach dziwnych rzeczy, stanowi mój skarb. Że mogę z łatwością łączyć te odnogi wiedzy do których mam sporo zainteresowania, i że lubię te wszystkie tworzone w humanistyce słowa i pojęcia.
Przed wakacjami moja matka dowiedziała się, że mam chłopaka. Aby nas rozdzielić, chciała zmienić mi liceum, na męskie, prowadzone przez zakonników. Uaktywniła się też moja chrzestna, byłam ciągana na egzorcyzmy i modlitwy o uzdrowienie z władzy demona. Miałam zakaz wychodzenia z domu, a matka zadzwoniła do rodziców mojego chłopaka. Byłam osaczona i przytłoczona. Nie miałam już w sobie żadnych sił na pracę intelektualną. Gdy tylko zaczęły się wakacje uciekłam z domu, mieszkałam w altanie w ogródku działkowym i pracowałam na polu ogórków. Potem zaczęła się jesień i musiałam wrócić do domu. Opresja trwała dalej, więc do olimpiady z filozofii też już wtedy nie podeszłam. Ten rok to było przetrwanie, aż do wyprowadzki w lutym, kiedy skończyłam 18 lat i znalazłam pokój do wynajęcia. W klasie maturalnej znowu dostałam się do finału olimpiady i napisałam rozszerzoną maturę z polskiego na 100 procent, miałam też wygranych parę innych konkursów. Miałam poczucie, że z tego etapu edukacji wychodzę z podniesioną głową.
Dostałam się na prestiżowe humanistyczne studia do Warszawy. Na zajęciach miałam ludzi, którzy przyszli tam z prywatnych liceów społecznych : z Bednarskiej, z Kuronia. To byli ludzie, którzy w liceum uczyli się arabskiego, po szkole chodzili na spektakle do warszawskich teatrów, a na zajęciach z filozofii czytali Agambena, do którego my nigdy nie doszliśmy. Pomyślałam sobie wtedy „no i masz chamie, myślałeś, że uciułałeś kuferek skarbów i stałeś się najbogatszy w okolicy, ale nie wszystko złoto co się świeci”. Nie chciałam odpuścić, zapisywałam się na zajęcia dla starszych lat i chciałam to wszystko nadrobić. Zdobywałam wiedzę jak szalona, tyle, że tym razem ze strachu. Akademia ze swoim systemem nagród i kar grzmiała ”Jak człowiek, który chce zdobywać u nas wykształcenie może tego nie wiedzieć?” „Musimy zobaczyć czy nie pomyliliśmy się, że tu studiujecie”. Ściemniałam, mówiłam o tekstach, których jeszcze nie przeczytałam. Sklejałam w głowie zasłyszane rzeczy. Starałam się tak pokazać te kawałki wiedzy które miałam, żeby inni myśleli, że posiadłam całość. Udawałam, że mam wiedzę, po to, żeby zasłużyć na jej zdobywanie. Bałam się, że lada moment ta cała maskarada, wyjdzie na jaw.
Jednocześnie musiałam pracować. Jeżeli musisz wyjść z zajęć wcześniej żeby ledwo zdążyć do pracy i po drodze nie jesteś w stanie nic zjeść , to w pewnym momencie sprawia, że masz ochotę albo jedno albo drugie odpuścić. Pracy nie możesz odpuścić.
Ciągle otrzymywałam, telefony i maile z uczelni z pytaniem czy zamierzam kontynuować studia. Ale nie byłam w stanie ich odebrać. Osobą, która mnie nakierowała na to co się ze mną dzieje, była pewna badaczka romantyzmu w nurcie feministycznym. Minęła mnie kiedyś na ulicy i powiedziała „o nie, to pan, dlaczego pan mi nie wysłał tej pracy zaliczeniowej?”, „wysłałem, tylko może mail nie doszedł” skłamałam, „proszę Pana, naprawdę? jaki mail nie doszedł? Żyjemy w czasach, kiedy maile jak chcą to dochodzą, wszyscy Państwo macie mojego maila... przecież pan jest wybitny , pan mógł to napisać na kolanie w godzinę i dostać piątkę” Wtedy przyznałam się, że przez miesiąc nie wychodziłam z domu „To pan ma depresję, trzeba było tak od razu, Seronil i po dwóch tygodniach działa. Wszyscy jedziemy na tym samym wózku”. To właśnie dzięki niej poszłam do psychiatry i zaczęłam się ogarniać.
Odpuszczałam i wracałam na studia trzy razy.
Za drugim razem zdałam na inny kierunek. Przepisałam przedmioty z poprzedniego, cały rok dzielnie chodziłam na zajęcia. Brałam udział w warsztatach, jeździłam oglądać spektakle do innych miast, organizowałam na uczelni festiwal i konferencję, zdobyłam stypendium naukowe, więc przyszły rok miał szansę być lżejszy. A potem przyszły wakacje i cały lipiec nie wychodziłam z domu. Lipiec zamienił się we wrzesień. Na początku września miałam załamanie nerwowe i próbę samobójczą. Kolejny rok był zbieraniem się do kupy.
III
Po mojej próbie samobójczej spędziłam parę miesięcy w Trójmieście u Dany. Anny nie odwiedziłam, jej dom to dla mnie od dawna stracone terytorium. On jest poza granicą mojego kraju i nigdy go już nie odzyskam. Wszystkie pakty pokojowe, polegają na tym, że dobrowolnie oddałam w nim swój udział, bo tam wszystko jest skażone. Nie wiem do kogo dziś należy ta ziemia, ale moja granica przebiega już poza nią, choć moja część stamtąd jest.
I być może ta część mnie uratowała.
Anna, żeby czuć, że żyje jadła luksusowe jedzenie, na które nie było jej było stać. Co może kobieta, związana przez chroniczny dziedziczony pokoleniowo brak środków do życia? Jej poczucie sprawczości i wolności wyrażało się w smaku sera pleśniowego na podniebieniu. Jej poczucie radości miało zakazany smak fig. I stawało się natychmiast dowodem w sprawie przeciw niej. Nędza oskarżana o nierozważność. Nie wiem kiedy Anna straciła nadzieję? Po stu nieudanych próbach wyrwania się? Czy jeszcze przed własnymi narodzinami? Czasem na jedno wychodzi.
Gdy mnie odratowano po próbie samobójczej pomyślałam „jeśli mam tu zostać, to chcę czuć, że jestem”.
Sprzątałam, zbierałam truskawki, pracowałam za barem w różnych zakątkach świata. Pozbyłam się strzelistych ambicji. Dalej rozwijałam wrażliwość i zaspokajałam ciekawość świata. Kiedy teraz porównuje moje doświadczenie podróżnicze z innymi osobami w moim wieku, to mam wrażenie, że jest ono całkiem spore i zupełnie nietypowe dla osoby w mojej sytuacji finansowej. Chciałam zapewnić sobie życie, które obfituje w coś co rozwija, które uczy i daje przyjemność. Czyli to czym wcześniej była dla mnie nauka i sztuka. Teraz niekoniecznie to się dzieje przez doświadczenie akademickie...bo ja potem wróciłam jeszcze raz na studia, po roku niestudiowania. Ale poszłam na jedne zajęcia i zrozumiałam, że nie jestem już w stanie chodzić codziennie na zajęcia, i wykonać takiego ogromu pracy intelektualnej za darmo. Mimo wszystko pisałam recenzje za pieniądze. Nadal zapraszano do udziału w ciekawych projektach przynajmniej za zwrot kosztów podróży. Pisałam też zarobkowo pracę zaliczeniowe i dyplomowe. Poczułam, że kapitał intelektualny, który zrobiłam wcześniej zaczął się obracać. Miałam dostęp do świata akademickiego i artystycznego bez bycia w nim jednoznacznie, pracując za barem w „Podwodnym mieście”.
NĘDZA
Jestem u przyjaciółki ze studiów. Ada ma bogatego męża Andrzeja. Ona jest japonistką, on afganologiem. Oboje po doktoracie, oboje z profesorskich rodzin. Ada i Andrzej mają przepiękną daczę w lesie pod Otwockiem. Domek z lat 60-tych, do którego dobudowali dwa piętra, werandę i tarasy. Całość urządzili w minimalistycznym skandynawskim stylu z orientalnymi akcentami. Łazienki całe drewniane, jak w Japonii. A na dole jest przestronny salon. A w nim telewizor, na wygaszaczu zdjęcia z rodzinnych podróży:
[PYK] Wenecja : Ada płynie z córką Gondolą,
[PYK] Ada z córkami Andrzeja, w japońskim parku rozrywki
Mimowolnie zaczynam płakać.
[PYK] Andrzej z córkami na nartach w Alpach
[PYK] rodzinna kolacja u dziadków Ady
[PYK] Andrzej, Ada i córki na rozdaniu dyplomów w szkole muzycznej
[PYK]
Przypominam sobie jak Ada i Andrzej rozmawiają z dziećmi, ile mają na nie pojemności. Złoszczą się czasem na nie, ale robią to inaczej ze wsparciem i czułością. Ich troska nie jest paternalizująca.
[PYK]
Przypominam sobie też jacy są pieszczotliwi. I rozumiem, że nigdy już nie będę mieć takiego doświadczenia.
[PYK]
Nędza to coś więcej niż bieda. To dziedziczona osmotycznie przemoc.
Prawdziwi nędzarze nie są w stanie wyjść poza niegodziwność. A ja dojrzewałam otoczona niegodziwością. Ludźmi nędznymi z glupoty, niewiedzy, z braku możliwości. Nędza wnikała mi pod skórę.
[PYK] Ada z Andrzejem na turnieju karate najstarszej córki Andrzej
[PYK] Anna, moja matka, która przez mój 5-letni pobyt w kółku teatralnym, nigdy nie była na żadnym moim przedstawieniu.
[PYK] Anna, która moje pasje w najlepszym przypadku uważała za stratę czasu i wykręcanie się od obowiązków domowych.
[PYK] Pierwsza komunia
[PYK] Pierwsze egzorcyzmy
[PYK]
Święta, kiedy przyjechałam do domu po raz ostatni. Błękitne paznokcie, w uchu kolczyk i perły - odważyłam się. „Pazur pomalowany, a zęby czarne” syknęła Anna otwierając mi drzwi.
Pod choinkę z dopiskiem „na dentystę” dostałam gustownego komornika, który wszedł mi na konto i zabrał ciężko zarobione (na utrzymanie na studiach) oszczędności, bo Anna sfałszowała mój podpis.
[PYK]
[PYK]
[PYK]
…
[PYK]
Boję się, że nędza jest jak liszaj.
A jeśli wszystko co robię... co będę robić... co mogę zrobić... będzie tylko pudrowaniem liszaja?
Nagle czuję potrzebę zadzwonić do Dany.
DANA
Do Dany wprowadziłam się w dniu moich 18-stych urodzin.
Fakultet filozoficzny w naszym liceum był łączony z zajęciami z filozofii Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Kiedy szkołę zamknięto w ferie, Dana, jedna ze starszych uczestniczek, powiedziała do naszego nauczyciela „Mam duży stół w salonie, może chcecie uczyć się u mnie?”
Mnie to nie dotyczyło, nie mogłam przychodzić na fakultet i nie mogłam przygotowywać się do olimpiady, bo to był rok kiedy Anna zabraniała mi wychodzić z domu. Ale ponieważ zbliżały się moje 18-ste urodziny, intensywnie poszukiwałam pokoju do wynajęcia. W ogłoszeniach znalazłam taki jeden: był piękny, miał 30m2, mieścił się w nadmorskiej willi w Sopocie. To było jak marzenie. Daleko od szkoły, ale jak marzenie. Po kryjomu wyrwałam się z domu aby go obejrzeć.
Wracając, zaszłam do Dany, zobaczyć mojego chłopaka, spotkać się z przyjaciółmi i oddzwonić do właścicielki mieszkania: „Dzień dobry, ten pokój jest piękny i jest wart tych 800 zł, a nawet i więcej, ale mnie po prostu na niego nie będzie stać. Także muszę podziękować”. „A ile on może płacić?” Zapytała Dana mojego chłopaka. „500” odpowiedział. „500? W sumie mnie to urządza, za dwa tygodnie mój syn się wyprowadza”
No i tak przemieszkałam z Daną ponad rok.
Jednocześnie ten dom stał się świetlicą dla wielu osób z naszej szkoły, które potrzebowały ciepła. A ciepła Dana miała w nadmiarze. Pamiętam takiego jednego chłopaka, którego rodzice głodzili za karę. Nauczył robić się magiczne sztuczki: wkładał rzeczy w jedną rękę a wyciągał z drugiej. Do dziś nie wiem jak to robił. Było też pełno nastolatków LGBT, bo ta niska, pulchna i przytulna 65-latka była zainteresowana wszystkim co gejowskie i nieheteronormatywne. Może to przez Przemka, naszego nauczyciela, a jej przyjaciela, który był gejem. A może przez jej zakończone 7 lat wcześniej małżeństwo, które było tragiczne, i to, że ta cała nasza queerowa zgraja, dawała jej świeżość spojrzenia na bliskie i romantyczne relacje.
Wytworzyło się tam odnawialne środowisko, wzajemnego wsparcia. Mam wrażenie, że ten gwar w domu dawał jej też dużo siły. Zwłaszcza kiedy zdiagnozowali u niej raka piersi.
Mimo, że po jakimś czasie wyleczyli ją z tego, jej wycieńczone chemią ciało zaczęło gorzej funkcjonować. Przez długi czas musiała brać sterydy i jadła filiżankę leków dziennie, ale była w tym wszystkim bardzo dzielna.
Na urodziny Dany, zrzuciliśmy się na miesiąc trenera personalnego dla niej. Ćwiczyła w salonie, a on ją masował i rozbijał cały nagromadzony w mięśniach i tkankach, pochemiczny i pooperacyjny stres. Dana bardzo chciała zachować sprawność po mastektomii. Miała w sobie dużo woli życia i woli życia dla innych.
Dana jest jedyną osobą, która mnie nie odrzuciła po mojej próbie samobójczej: nie obwiniła mnie. Nie powiedziała „jak mogłeś mi to zrobić?” lub „czy ty jesteś normalny”. „Choć tu i usiądź”, powiedziała kiedy weszłam zawstydzona.
Pamiętam jak wcześniej, kiedyś, powiedziała mi „jeśli kiedyś stracisz wiarę w siebie, to nie wpuszczę cię więcej do domu”. „Dojdziesz kiedyś do wielkich rzeczy”. Wtedy to było bardzo empowermentowe. Ona naprawdę we mnie wierzyła i wspierała mnie w moich marzeniach. Jednocześnie nie pamiętam, żeby kiedykolwiek zwróciła mi uwagę, że nie mam sukcesów na studiach. Zawsze mówiła o mnie i do mnie, doceniając moją pracę i starania. Wiedziała jak mam ciężko.
Czasem też mówiła mi, że bywam cwaniaczkiem. Ona tego nie lubiła, jakiś drobnych oszustw, do których ja jednak miałam skłonności.
Dana była moją rodziną z wyboru. Odruchowo chciała mi matkować, ale podkreślałam, że nie jest moją matką i nie będzie mnie wychowywać , bo nikt nigdy tego nie zrobił, i już nikt nigdy tego nie zrobi. Mówiliśmy do niej ciocia Dana.
Ale w pewnym momencie zrozumiałam, że noszę w sobie (też) jej dziedzictwo. Mieszkałam z nią długo, a gdy się wyprowadziłam na studia, przyjeżdżałam do niej na wakacje. Ten dom, który współtworzyłyśmy ludzie nazywali „przytulkiem”. Dana zawsze wszystkich ukochiwała na przywitanie i pożegnanie. A ja dużo gotowałam, robiłam sałatki i hodowałam poziomki oraz zioła na balkonie.
Przejęłam od Dany coś co stało się w pewnym momencie wyznacznikiem mojej tożsamości. Podobnie jak ona dawałam ludziom dużo ciepła. Dana rozrzedziła mój lęk przed ludźmi i światem, ogrzała mnie.
W pewnym momencie przestałam się utożsamiać z moim nazwiskiem, bo jest to nazwisko po moim ojcu. Jakiś czas po śmierci Dany pomyślałam, że chciałabym się nazywać Adam Dana.
Potem w czasach układania się z własną niebinarnością, najpierw zmieniłam zaimki, wyprowadzając się do Berlina. A parę miesięcy później, idąc tam do nowej pracy zmieniłam imię z Adam na Dana.
Czasem lubię myśleć o Danie, że to jest pierwsza Dana. A ja jestem druga.
PODWODNE MIASTO
Jestem „fairy”. Czyli „ciota” lub „rusałka”. A w zasadzie i „ciota” i „rusałka”. Nie wyglądam jak zwiewna dziewczyna z jeziora. Ale jestem ciotą z jeziora.
Słowo „zniewieściały” zawstydzało mnie w młodości.
W gimnazjum, wszyscy, przez to jak się nosiłam, wyzywali mnie od pedałów. Postanowiłam robić wszystko, żeby nikt nie pomyślał, że to prawda. Ulubione rurki w odcieniu morskiej zieleni - do kosza! Neonowy, śliski top - do kosza! Zwiewne tuniki - do kosza! Piękni chłopcy - do kosza! Znienawidzony t-shirt w kolorze szkolnego korytarza - wyprać, wyprasować, wtopić się w krajobraz.
Miałam ostatnio taki hot take z jednym z moich kochanków. Wrócił z siłowni, gdzie ćwiczył ze swoim trenerem, i opowiadał o tym, że do sali ćwiczeń wszedł mega umięśniony koleś, ubrany w krótkie pomarańczowe obcisłe spodenki oraz bardzo wyciętą, różową koszulkę. Kochanek i jego trener, spojrzeli na siebie, wymienili znaczące uśmiechy na temat tego jak różny był wajb tej osoby od formalnego kontekstu otoczenia. Trener zapytał „czy mam racje?”. Kochanek odpowiedział „no chyba tak”. Potem opowiadając mi to, pieczołowicie starał się odtworzyć krok i gesty tej osoby.
Zamilkłam, powiedziałam, że muszę teraz wyjść. Nie oczekiwałam od niego przeprosin, tylko powtórzyłam mu, że jeśli jeszcze kiedykolwiek ma ochotę tak żartować, to nigdy przy mnie.
Odkrywając i eksplorując własną niebinarność, kłóciłam się ze sobą. Może to sobie wymyśliłam? Czy to jest prawdziwie? Co to w ogóle znaczy osoba niebinarna? Nie było reprezentacji. Nie miałam dostępu do udokumentowanych historii osób takich jak ja.
No i na początku to był duży wstyd, z tym jak wyglądam.
Potem to był duży wstyd z zaimkami.
Lęk przed niezrozumieniem, wyśmianiem, odrzuceniem i napiętnowaniem.
Z czasem byłam coraz pewniejsza. Z zakompleksionego nastolatka, którego matka wysyła na egzorcyzmy stałam się potężną dumną zniewieściałą osobą.
Ale początkową moją postawą była bojowość i chęć konfrontacji. Miałam świadomość tego, że będę szokować i chciałam być na to gotowa. Wkładałam nowe rurki w odcieniu morskiej zieleni, robiłam makijaż, czesałam zarost. Prostowałam plecy, spinałam kark i łopatki, na wszelki wypadek gotowa na wojnę, gotowa nie spuszczać oczu, domalowywałam szminką bezczelny i obojętny uśmiech.
A potem na moment zamieszkałam w Berlinie. Rozluźniłam ramiona. Stały się przytulne, bardziej miękkie. Z czasem zamieniły się w płetwy. Wszystko puściło. W Berlinie nie czuję takich represji jak w Warszawie. Płynę przez Richardstraße, mijam orszak ślubny tureckiej pary. Bębny i kolorowe dymy. Wiedzieli, że zrobią hałas, więc zaprosili wszystkich swoich sąsiadów. Nikt nie stukał się w czoło, nikt nie pokazywał palcem. Na Bülowstraße mijam pracownice seksualne robiące zakupy w warzywniaku na obiad, który zjedzą z przyjaciółmi, z którymi bez ogródek będą rozmawiać o tym jak minął im dzień w pracy oraz o tym jaka jest pogoda. A na Möckernstraße ogromną blondynkę i jeszcze ogromiejszą brunetkę jedna na oko po 60-tace druga po 30-tce obie w seksownych obcisłych topach i mini spódniczkach. Spotykam je przed wejściem do sauny, gdzie potem otaczają nas tam blizny po mastektomiach, cesarskich cięciach, operacjach wyrostka, falujące fałdy skóry i cellulity przyjemnie rozciągnięte na cis i trans ciałach rozproszonych po drewnianych ławeczkach.
Pewnie idealizuję to miasto, ale to jest dla mnie legenda Berlina. Możesz być kim chcesz, możesz mieć doświadczenia jakie masz, ale to czy jesteś berlinerem czy nie, jest dla mnie o tym czy się wstydzisz tego kim jesteś.
Więc przelewam się przez miasto, a ono przesącza się przeze mnie. Opuszczam wizualną gardę na pogardę, ramiona mam miękkie, nie jestem perfekcyjnie zrobiona, brzuch faluje swobodnie, jestem sobą, jestem ciotą, jestem rusałką, i jestem częścią krajobrazu. Jestem „fairy”.
W tym mieście jest mnóstwo jezior, a ja kocham pływać. Więc po pracy jadę nad wodę.
Woda jest bardzo czysta, czuję swoje stopy na oświetlonym przez słońce dnie. Pomiędzy palcami snują się kijanki. Ciało mam zagospodarowane w całej jego zmysłowej rozciągłości. Zapach wody, rozgrzanej słońcem skóry. Błoto i stopy splecione w dotyku. Rytmiczny oddech, szum traw, śpiew żab, w akompaniamencie skrzydeł owadów.
Bycie w wodzie to modlitwa, zdesakralizowana praktyka duchowa. W tym nie ma podniosłości. To jest płaskie i głębokie jak tafla jeziora, a nie strzeliste jak wieże kościołów. Marzę, że na dole jest podwodne miasto, do którego jeżdżą unterwasserbahny z innych jezior, przewożąc rusałki i żaby.
Żaby są piękne. Żaba wykluwając się wygląda jak plemnik. Nie ma nóg ani łap, ma tylko głowę i ogon. A potem gdy dojrzewa , wyrastają jej kończyny i traci ogon. To czym była i czym jest w swojej pełnej postaci jedno drugiego nie przypomina. Dla mnie żaba, bardziej niż feniks jest symbolem przeobrażania. Feniksy nie istnieją, a żaby są wszędzie (no, może z wyjątkiem Islandii, bo tam wyginęły w XIX w w trakcie wielkich mrozów).
Nurkuję, jestem szczelnie opakowana wodą. Moje płyny: ślina, krew, osocze i płyn mózgowo rdzeniowy stabilizują się. Faluje moja płynność w poczuciu siebie. Raz wszystko jest spokojne, a raz wpływam w prądy na środku jeziora.
Zawsze pływam nago. Woda to uniwersum, w którym nie ma miejsca na wstyd. Nimfy się nie wstydzą. Kiedy rozbieram się wchodząc do wody nie wstydzę się, że obok spacerują z ludzie z psami. Albo, że kiedy się wycieram po pływaniu, przechodzą rodziny z dziećmi.
Woda jest schronieniem, tam można być osobnym i można być przy ludziach. W upalne dni, przy brzegu gromadami siedzą ludzie, ale gdy wypływam na środek jeziora prawie nikogo tam nie ma. Będąc w wodzie nie muszę tłumaczyć się z niczego. Gdy nurkuję nikt mnie o nic nie pyta, a ja też nie mam jak odpowiedzieć. Woda to dla mnie przestrzeń zawieszenia, bo jako osoba ludzka nie mogę tam mieszkać. Jednocześnie marzę aby pewnego dnia powiedzieć, że przyjechałam z podwodnego miasta.
Lubię, że nad niektórymi jeziorami rosną tataraki. Pięknie pachną, ale są trujące. Jeżeli dawno się z nikim nie kochałaś a masz ochotę na przygodę, to natrzyj tatarakiem skórę pod językiem i wejdź do wody, zajmą się tobą trytony.