
eden open source
awatar : czas
teksty
PRACA
Najpierw omiotła mnie parząca fala, a potem lodowata. Grypa powiedziałam, bo nie o wszystkim ma się czelność mówić na głos. Po paru tygodniach nie miałam złudzeń. Zaczęło się, nie wiele o tym wiem, nie tyle ile bym chciała, poza tym, że nazywają to końcem świata albo czymś na co naturalnie nie warto zwracać uwagi. Dobrze, koniec świata, tak już jest pomyślałam, zrobiłam kanapki i wyszłam do pracy.
Zdejmuję sweter, wkładam sweter. Zdejmuję, wkładam, zdejmuję, wkładam, zaczepiam rękawem o biurko, rozbijam kubek, po pracy kupię sobie parę kardiganów. A tak poza tym, nawet ekscytują mnie te zmiany.…”Weź L4, damy sobie jakoś radę.” …to nie grypa …
No i właśnie wtedy zaczął się koniec świata. Moje koleżanki, nie aż tak dużo młodsze ode mnie, 4,5,6 lat różnicy, przestały się do mnie odzywać. Ale wystarczyła reklama Climea Forte w radio, „Wiesz mama mi wspominała, że jak kobieta więdnie to siwieją, jej włosy łonowe” mówiła jedna do drugiej. Do mnie zwracały się bezpośrednio tylko po to, żeby zapytać ile mam czasu do emerytury. Dla nich byłam już po drugiej stronie.
Mijały tygodnie. Nie kupiłam kardiganów. Fala gorąca, kamienna twarz, fala zimna, kamienny uśmiech, zawroty głowy, kamienny kręgosłup. Ogień, lód i woda. A ja celebruję żywioł ziemi. Jestem spokojna, nie gniję, tylko zamieniam się w kamień.
Minęły miesiące, kamień tak głęboko zastygł mi się pod skórą, że skruszenie, go wymagało interwencji lekarskiej w dużych dawkach. Przepisano mi tabletki na depresje. Po których znowu chciałoby się wyznać pomarszczoną twarzą nieugaszoną radość bycia. Na razie zmieniłam pracę, kupiłam kardigany, ale, kurde, się nie przyznałam.
BRAT
Oczy Ci ciemnieją, zupełnie jakbyś się gdzieś głęboko w nich utopił, zapadł pod skórę, skurczył. Skulił w sobie i zasnął. Została tylko szara powłoka. Czasami widzę jak wbijasz w jej krawędzie paznokcie, usilnie próbując się wydostać. Rzucam ci gałęzie, warkocze, wyciągam dłonie, wychodzę z siebie, wypruwam krwioobieg i plotę liny, trzy po trzy plotę, ale plotę jak umiem najlepiej. Wynurzę Cię. Przywrócę w spojrzenie. Pokażę rysunki szczęśliwej rodziny: patrz! to ja i mój brat, patrz! puszczamy kaczki. Pamiętasz jak powiedziałeś, że kamienie są miękkie, ale nikt o tym nie wie, bo twardnieją jak się ich dotyka. Ja ci we wszystko wierzę. I od tamtąd kocham każdy rzucany kamień, wolny i miękki w locie jak dzikie ptactwo.
Oczy mu zmętniały, odpływa z siebie. Zostawia mglisty powidok, jakieś miłe, ale niewygodne już dziś wspomnienie dzikich ptaków, które są na przeczekaniu w jakiś lepszych i cieplejszych krajach.
Nie umiem już do Ciebie tęsknić.
I gdy wracam ze szkoły z koleżanką, a ona mówi, zobacz pod tym płotem ktoś wyrzucił stertę kolorowych szmat, zbliżamy się „śpi jak kamień” mówi ona, a ja dodaję „jakiś człowiek”.
Odtąd zawsze, gdy go widzę przechodzę na drugą stronę ulicy.
Nie patrzę mu już w oczy. Boję się. Czołgam się pod ścianą, wracając do domu. On rzuca kamienie w nasze okna, przeklina, żąda przeprosin za nieumyślne spowodowanie życia (na wiele pokoleń wstecz). Pewnie boi się bardziej. „Twardnieją jak się ich dotyka” powtarzam w myślach.
MARYNARKA
To była taka piękna, duża, kolorowa marynarka. Taka pod którą można schować wszystko to o co nie chciałoby się być zapytanym.
Jest coś o co nie chciałbyś być zapytany?
„co to za materiał?”
„co to za materiał”
„co to za materiał” [wiele razy różnymi głosami]
Bo jej materiał jest zrobiony z wszystkiego tego o co chciałbyś być zapytany.
Z wszystkiego po czym zaczynasz dumnie kołysać ramionami i zaczynasz unosić się w powietrzu.
I wtedy ludzie pytali go np. o jego pracę. Opowiadał o tym jak to jest robić ludziom portrety takie, że wychodzą na nich prawdziwie, ale jednocześnie są zadowoleni. Opowiadał też, że po godzinach lubi chodzić ze mną do lasu i robić zdjęcia ptakom. O ptakach mógł dużo opowiadać. Mój brat Edward był fotografem i kochał ptaki. Oprócz tego mój brat Edward, w czasach kiedy w sklepach można była dostać jedynie smutne tkaniny, szył sobie własnoręcznie najpiękniejsze w mieście, kolorowe marynarki.
ŚWIADECTWO
Elektrotechnika bardzo dobry
Materiałoznawstwo bardzo dobry minus
Technologia i konstrukcje mechaniczne dobry plus
Radiotechnika bardzo dobry
Praktyczna nauka zawodu bardzo dobry
Świadectwo z paskiem, składam na cztery części i chowam w bunkrze przepastnej kieszeni.
A gdyby owinąć nim najcięższy z kamieni i utopić w wodzie?
Zawsze chciałam iść do liceum, a potem na studia filologiczne lub socjologię. W dniu 14 urodzin rodzina złożyła mi życzenia „obyś zdobyła spokojny zawód i zawsze była szczęśliwa”. Ponieważ moja cicha natura najmłodszej z czwórki rodzeństwa, kształtowała się przez obserwację: głównie nieobecności dwójki najstarszych oraz nieustającego łkania matki i bezradnych westchnień ojca z powodu Edwarda, nauczyłam się być nadgorliwie posłuszna.
Dziś kończę szkołę z wyróżnieniem, jestem pełnoletnia i idę do tzw. „dobrej pracy”. Dorosłam i wiem, że niczego to nie zrekompensuje. Edward zrezygnował z życia pół roku temu. Ciekawscy wytykali nas spojrzeniem, a ksiądz, który się z nim przyjaźnił, nie przyszedł nawet się pomodlić przy jego ciele.
W „dobrej pracy” składam radia. Ultraczułe mechaniczne organizmy, służące odbieraniu wiszących w powietrzu niezwerbalizowanych wibracji i nagłaśnianiu ich w tak zwane konkrety. Czuję jakbym składała samą siebie. Czasem rozregulowuje radia. A one wtedy wdzięcznie szumią i piszczą, niektóre nawet gwiżdżą podrygując jak rozgrzany czajnik, a te najodważniejsze wzbijają się w powietrze i odlatują.
CIAŁO
Słyszysz? To skóra się marszczy
To z brzucha wycieka strudzona dawnymi porodami macica
Mówią, że ciało mnie zdradza, ze mnie opuszcza
Słyszałaś? Właściwie kto to mówi?
Bo ja do cholery nadal mam ciało.
Przecież jestem.
Mam ciało, którego kruchości nie chcę ukrywać pod kolorową marynarką
Mam pełne mocy ciało, o którym zabraniam mówić „to już nie te lata”
Słucham jak brzmi jego podskórne tętno:
bezwstydne kości ramion i rozczochrane fałdy brzucha
Przyjemności, nie chcę krępować sukienką o stonowanej długości
Czym różni się dźwięk muśniętego naskórka od dźwięku blizny?
Doświadczeń nie chcę maskować skrojonym po czubki palców jedwabnym golfem
Bo to są właśnie te lata!
Pulsu organów, które nie wypruwają już krwi na świat.
Melodii podbrzusza, które zatrzymuję tą krew w sobie
A ona rozpala pod skórą falujący ogień:
Sensualny i seksualny tętent tkanek.
Organiczny rytm przeżytych dogłębnie doświadczeń.
Szelest skóry, która pamięta i która wciąż się zapomina.
Taktowanie ciała, które odzyskuje swój czas na własność.
TO NIE TE LATA
„To nie te lata” (kiedy) robię maturę, grubo po czterdziestce, parę lat po tym jak zrobił ją mój syn
„To nie te lata” (kiedy) zapisuję się na basen i uczę się pływać.
„To nie te lata” (kiedy) studiuję pedagogikę, a potem resocjalizację
„To nie te lata” wkurwiająca mantra
„To nie te lata” w trzewiach wyryta
„To nie te lata” rozgrzmiewa nie w porę
„To nie te lata” kiedy bywam na przekór
W tym czasie, kiedy „to nie te lata” i kiedy uczę się do ostatnich egzaminów, moja mama zaczyna zapominać słów i ludzi. Jej cukrowe ciało wątleje i gubi się w podstawowych czynnościach. Zasypiam nad książkami przy jej szpitalnym łóżku. Dla niej jestem teraz „przepraszampanią”. Pamięta tylko takie życie, które jest na długo przed tym jak się poznałyśmy. Jest dziewczyną, która ma plany. Pamięć mojej matki wybiera spędzić swój ostatni czas w tym co wiecznie możliwe i cudownie potencjalne. A ja spędzam ten czas tam razem z nią.
W „to nie te latach” zaczyna się najszczęśliwszy okres mojego życia, który spędzam na wymarzonej pracy w więzieniu, pływaniu na basenie i nieoczekiwanych eksperymentach z seksem. Na nadgarstku robię sobie trzy tatuaże, żeby o tym nie zapomnieć.